Utalentowana łyżwiarka, pielęgniarka z powołania, a w końcu znakomita aktorka. Nie wierzy w przypadki, wali prawdę prosto w oczy, a u polskich bandziorów „ma poważanie”. Słowem – Maria Pakulnis, artystka, która tka swoje życie z rzucanych jej nitek dobra i serdeczności. Pani Maria spotkała się wczoraj w kinie Aurum ze złotoryjskimi widzami w ramach 10. Dolnośląskiego Festiwalu Filmowego Złoty Samorodek. Było mocno refleksyjnie i czasem zabawnie.
Maria Pakulnis zauroczyła złotoryjską publiczność: ciepłem, wyjątkową wrażliwością i emocjonalnością. Zabrała widzów w podróż przez swoje życie, momentami trudne. Artystka pochodzi z niewielkiego miasteczka, więc w tej opowieści wiele osób na sali mogło odnaleźć znajome sobie wątki.
By słuchacze mogli lepiej zrozumieć jej duszę jako aktorki, opowiedziała najpierw o dzieciństwie w Giżycku na Mazurach. Dzieciństwie w ubogiej rodzinie, w której czuła się samotna i nieco niezrozumiana. Wynagradzała to sobie na podwórku, w towarzystwie rówieśników.
– Te szalone zabawy na zamarzniętych mazurskich jeziorach, jazda na łyżwach – to wszystko mnie rozwijało jako człowieka, to były chwile szczęścia, kraina jak z baśni, która pobudzała moją wyobraźnię. Nikt nas nie pilnował, cud, że żadne z nas nie zginęło w jakimś przeręblu. Dużo wtedy nie mieliśmy, ale mieliśmy siebie – wspominała z nostalgią.
Miłość do łyżew zaowocowała nawet srebrnym medalem mistrzostw Polski, który młoda pani Maria zdobyła na zawodach w Szklarskiej Porębie razem z koleżankami ze szkolnego klubu Czarne Pantery, gdzie trenowała przez 8 lat.
Ale tę szczególną wrażliwość aktorki ukształtowało nie tylko trudne dzieciństwo. Po podstawówce poszła do 5-letniego liceum pielęgniarskiego w Giżycku. – Rodzice nie poświęcali mi zbyt wiele uwagi. Usłyszałam w domu, że mam szybko zdobyć zawód i się usamodzielnić – opowiadała. I tak została wykwalifikowaną pielęgniarką. – To była fajna szkoła życia. Przygotowywano nas do służby ludziom, uczono empatii, szacunku do chorych osób. Przeszłam przez wszystkie możliwe oddziały szpitalne, przez trudne praktyki. Od 15. roku życia patrzyłam na cierpiących ludzi, na małe i chore dzieci, na śmierć... Tych chwil wzruszających, wyciskających łzy, nie brakowało. To mnie ukształtowało i wzbogaciło – podkreślała Pakulnis.
W szkole pielęgniarskiej otrzymała bardzo solidne przygotowanie medyczne, marzyła nawet, żeby zostać chirurgiem. Ale jej życie zawodowe potoczyło się jednak zupełnie inaczej. Za sprawą polonistki z liceum, Krystyny Drab.
– To była osoba wybitnie inteligentna, zawsze uśmiechnięta, nigdy w życiu nie zgorzkniała, mimo że wiele przeszła. Była takim „lekarstwem” dla każdej dziewczyny w tej szkole, w ciężkich momentach, z którymi się zmagałyśmy na co dzień. Pokazała nam, że w tym siermiężnym PRL-u, szarym, pozbawionym koloru, możemy znaleźć inne życie, normalne i radosne – w poezji i literaturze. Organizowała wieczorki poetyckie, do których mnie wciągnęła. Wcale jednak nie grałam podczas tych spotkań pierwszych skrzypiec. Nigdy się nie wypowiadałam publicznie, nie wychylałam się, bo bałam się odrzucenia. Byłam zamknięta w sobie. To pani Krysia pomogła mi się otworzyć – zdradziła aktorka złotoryjskiej publiczności.
To właśnie nauczycielka polskiego, która stała się dla nastoletniej Marii Pakulnis kimś w rodzaju przewodniczki duchowej, zaraz po maturze zaproponowała jej niespodziewanie, żeby zdawała do szkoły teatralnej w Warszawie. Prawdopodobnie dostrzegła ukryty talent. Młoda Pakulnis nie myślała o tym wcześniej, poszła jednak za radą polonistki, która pomogła jej się przygotować do egzaminu. Przez kilka tygodni codziennie ćwiczyły dykcję przyszłej aktorki. Na egzamin pojechała z „Balem w operze” Juliana Tuwima, czym zaskoczyła komisję egzaminacyjną, bo to raczej tekst dla wprawionych aktorów.
– Do egzaminu podeszłam jednak na luzie. Nie przejmowałam się, czy zdam. Miałam przecież fantastyczny zawód, miała, co robić w życiu. Potraktowałam to jako przygodę. Egzaminowali mnie m.in. Łomnicki, Łapicki i Bardini, siedzieli za stolikiem, wszyscy palili papierosy. A ja nagle zapomniałam jednego z tekstów! To była dość surrealistyczna scena, tak to dziś wspominam – mówiła z uśmiechem aktorka. – Podziękowałam grzecznie i chciałam wyjść. Ale mi nie pozwolili. Przemaglowali mnie, sprawdzając, jak sobie radzę z odgrywaniem stanów emocjonalnych i w końcu przyjęli na studia.
Polonistka, pani Krystyna, nie tylko przygotowała młodą Marię do egzaminu, ale wybrała się też z nią na egzamin do Warszawy. – Będę jej wdzięczna do końca życia, bo to ona rzuciła do mnie pierwszą nitkę losu i pomogła odnaleźć mi swoją drogę w życiu – podkreślała aktorka.
Szkołę teatralną skończyła w 1980 r. Trafiła do Teatru Współczesnego w Warszawie, ale zaraz potem przyszedł stan wojenny i zawieszono wszystkie przedstawienia. – Spotykaliśmy się jednak na próbach. Teatr to była wtedy taka nasza enklawa w tym strasznym życiu, pełnym nieustającego lęku. Byliśmy w nim szczęśliwi, czuliśmy się wolni, mogliśmy normalnie rozmawiać. Tam była rodzina – wspominała Pakulnis.
Aktorka opowiedziała też złotoryjskiej publiczności o świecie filmu, w który weszła niedługo po zrobieniu dyplomu. W rozmowie pojawił się m.in. wątek Nadieżdy – szefowej mafii, którą zagrała w słynnym serialu „Ekstradycja”. – Miałam po niej totalne poważanie wśród bandziorów w całej Polsce, nigdy w życiu nie czułam się tak bezpiecznie, nawet w najciemniejszej uliczce – śmiała się.
Swoją pierwszą rolę filmową zagrała jednak u Tadeusza Konwickiego, w „Dolinie Issy”. – Po pierwszym dniu zdjęć nie byłam pewna, jak sobie radzę. Konwicki też rzucił do mnie nitkę – nitkę wiary w to, że czuję kamerę – wspominała artystka. – Miałam szczęście ogromne, że trafiłam na wielu mądrych i zdolnych ludzi, którym mnóstwo zawdzięczam. Ludzi, którzy mi pomogli. Będę zawsze to pamiętała. Stąd tytuł tego wywiadu-rzeki ze mną, który ukazał się w formie książki: „Moja nitka”.
Który swój film najbardziej lubi? – Każdy – odpowiada Maria Pakulnis. – Nie rozgraniczam ich, bo każdy jest zupełnie inny od poprzedniego, a każda postać, którą grałam, była fascynująca i nauczyła mnie czegoś. Bo ja niewiele wiedziałam o życiu. Ale poznawałam psychikę moich kolejnych postaci, odkrywałam człowieka. Musiałam to przetrawić w sobie. Na tym polega aktorstwo. Muszę być prawdziwa, grając, żeby widz zobaczył tę postać, a nie tylko mnie, aktorkę. To jest najważniejsze w aktorstwie: prawda! Rozmiar roli nigdy nie miał dla mnie znaczenia. Przecież w filmie „Johnny” zagrałam małą rólkę i zostałam za nią pięknie nagrodzona, czego się w ogóle nie spodziewałam.
Aktorka, choć zagrała dziesiątki znakomitych ról filmowych i teatralnych, podkreślała jednak w ZOK-u, że jej życie zawodowe nie zawsze było usłane różami. – Bo ja lubię prawdę. Za to, że reagowałam wprost, a nie umiałam uprawiać dyplomacji, dostawałam po tyłku w życiu. Zadziorna jestem, z Litwy pochodzę, mam po przodkach litewski charakter. Nigdy nie potrafiłam kalkulować, że mi się coś opłaci. Na pewno nie zagrałam przez to wielu rzeczy, które powinnam była zagrać. Ale widocznie tak miało być, taki mój los. Idę małymi krokami przez całe życie. Pracuję już 46 lat, więc jestem spełniona i o niczym już nie marzę, co przyniesie los, to przyniesie. A teraz właśnie mi przyniósł, bo zaczynam serial na Netfliksie. Otrzymałam rolę, jakiej jeszcze nie grałam, ale na razie nie mogą nic więcej powiedzieć – zdradziła.
Aktorka zaczyna zdjęcia już w poniedziałek, dlatego nie będzie jej na dzisiejszej gali rozdania zwycięzcom festiwalu Złotych Samorodków, za co przeprosiła wczoraj publiczność.
– Jestem jednak ogromnie wdzięczna, że zostałam przez was zaproszona, że jestem w Złotoryi, po raz pierwszy zresztą. Poznałam tutaj wspaniałych ludzi, poznałam teraz, a jakbym znała ich 100 lat – zaznaczyła pani Maria ze wzruszeniem. – Dziękuję za dzisiejsze płukanie złota, cieszę się bardzo z tych fiolek ze złotem, które dostałam na pamiątkę. Popłynęło jednak dziś do mnie nie tylko złoto, ale też wiele dobra, mnóstwo ciepła od ludzi. Było tyle pięknych chwil, niekoniecznie euforycznych, dowcipnych, tylko ważniejszych, w kontakcie zwyczajnym ludzkim, w których można przez chwilę być sobą i niczego nie udawać.
Aktorce za przyjazd kwiatami podziękował Paweł Kulig. – Cieszę się, że tak piękna, naturalna dama polskiej sceny teatralnej i kinowej zagościła na naszym złotoryjskim festiwalu. My tacy właśnie w Złotoryi na co dzień jesteśmy, mamy otwarte i gorące serca, mimo że mieszkamy w Krainie Wygasłych Wulkanów – tłumaczył burmistrz, zachęcając artystkę, żeby częściej zaglądała w Złotoryi, choćby na przyszłoroczne mistrzostwa Europy.
– Będę przyjeżdżać, tylko mnie zaproście – odpowiedziała z uśmiechem pani Maria, która na koniec życzyła złotoryjanom, by nigdy nie zachorowali na najgorszą chorobę świata: obojętność. – Mało mamy uważności na drugiego człowieka. Dostrzegajmy siebie, rzucajmy do siebie nitki dobra, radości, życzliwości, uśmiechu, bo czasem jeden gest może bardzo nam pomóc. Jak się zapomina o sobie, to wtedy się rodzi zło. Nie musimy się przecież kochać, ale szanujmy siebie nawzajem.
Filtry