Straż miejska ustaliła autora jednego z dzikich wysypisk ujawnionych w ubiegłym tygodniu przy drodze polnej na staw osadowy. W górze śmieci sprawca zostawił plik dokumentów, które doprowadziły funkcjonariuszy do jego drzwi. Skąd pochodziły odpady na drugim nielegalnym wysypisku?
Służby miejskie zaalarmowały zdjęcia, które na portalu społecznościowym udostępnili mieszkańcy spacerujący w tej okolicy. Pierwsze dzikie wysypisko znajduje się na końcu ul. Polnej, w lesie (na mapie obok zaznaczone największą elipsą). Ustalenie sprawcy zaśmiecenia nie sprawiło strażnikom miejskim większego problemu, m.in. dzięki kopertom z adresem, które znaleźli w stosie odpadów. Wprawdzie sprawca wyciął z nich imię i nazwisko, ale pozostawił… ulicę i numer domu. W śmieciach znajdowały się zresztą inne dokumenty z danymi osobowymi tego samego mieszkańca ul. Brzozowej, m.in. wyroki sądowe i protokoły z przesłuchań policji. Na wysypisku były też odpady niebezpieczne, m.in. zużyte strzykawki. Do tego plastikowe wiadra, butelki, ubrania czy folie.
Strażnicy rozmawiali z matką mężczyzny podejrzanego o zaśmiecenie. Miał się zgłosić do końca ubiegłego tygodnia do komendy, by złożyć wyjaśnienia, a wysypisko miało być uprzątnięte. Sprawca nie pojawił się u strażników do wczoraj, a śmieci nadal leżą tam gdzie je wysypał.
– Osoby, które łamią w ten sposób prawo, nie mogą czuć się bezkarne. Kierujemy w tej sprawie wniosek do sądu o ukaranie. Gdyby się zgłosił, groziłby mu mandat do 500 zł. W sądzie kara będzie prawdopodobnie wyższa – zaznacza Jan Pomykała, komendant straży miejskiej.
– Wciąż dziwi takie zachowanie ludzi, że chce im się tłuc po dziurach kilka kilometrów, żeby pozbyć się nielegalnie śmieci, narażając się przy tym na grzywnę. A wystarczy przecież zawieźć wszystko do Punktu Selektywnej Zbiórki Odpadów Komunalnych, który nawet większą ilość odpadów z gospodarstw domowych przyjmuje nieodpłatnie. Przypominam jeszcze raz: znajduje się przy oczyszczalni ścieków na pl. Sprzymierzeńców – dodaje Grzegorz Nowodyła, naczelnik Wydziału Gospodarki Odpadami w Urzędzie Miejskim w Złotoryi.
Teren, na którym zostało ujawnione dzikie wysypisko, należy do gminy miejskiej. Kiedyś za starym drewnianym płotem któryś z pszczelarzy ustawiał tutaj pasiekę. Pszczół od jakiegoś czasu już nie ma, za to miejsce to stało się popularne wśród niechlujów i amatorów nielegalnego wysypywania odpadów. W promieniu kilkudziesięciu metrów na trawie widać śmieci, m.in. papiery, w tym przelewy do ZUS-u wypełnione na nazwisko i PESEL znanego w mieście handlarza częściami samochodowymi (dane umożliwiające identyfikację zamazaliśmy na czerwono). Pod skarpą stoi zniszczony kontener, w którym pełno jest elementów samochodowych: zderzaków, siedzeń, plastików z tapicerki. Część strawił już ogień, który prawdopodobnie został tu podłożony celowo. Ślady pożaru doskonale widać na sczerniałych i wygiętych ścianach kontenera.
Drugie dzikie wysypisko znajdowało się na pograniczu miasta i gminy – na bocznej polnej drodze odchodzącej od ul. Władysława Broniewskiego na wysokości krzyża w kierunku stawu osadowego. Spacerowicze natrafili tutaj m.in. na kilka plastikowych wiader, z których na drogę została wylana farba. Początkowo nic nie wskazywało, że uda się ustalić, skąd pochodzą odpady, ale po ich dokładnym rozgarnięciu pracownicy UM i straży znaleźli w nich… dowód wdania okularów z 2007 r. Trop prowadził do Kozowa. Na miejscu okazało się jednak, że osoba widniejąca na dokumencie od optyka nie żyje od kilku lat, a dom stoi pusty.
– Prawdopodobnie ktoś sprzątał garaż lub piwnicę i pozbył się wszystkiego, co zalegało przez lata. Było tego tyle, że musiał to przywieźć na przyczepce – przypuszcza komendant. Usunięciem wysypiska zajął się Urząd Gminy w Złotoryi.
Droga gruntowa łącząca ulice Polną i Broniewskiego, biegnąca nad Górką Mieszczańską, to ulubione miejsce śmieciarzy pozbywających się nielegalnie odpadów. Można by ją nawet określić mianem „alei dzikich wysypisk”, bo to tutaj trafia się najczęściej na stosy śmieci. Oprócz dwóch opisanych wyżej wysypisk strażnicy miejscy i pracownicy ratusza znaleźli jeszcze wzdłuż drogi kilka innych zaśmieconych w mniejszym stopniu miejsc. Znaleźli na przykład wiszącą na krzakach piankę do pływania.
Drogą biegnie granica między miastem i gminą wiejską. Można wjechać na nią samochodem, bo nie obowiązuje zakaz ruchu, tak jak pod Wilkołakiem. Z czego, jak się okazuje, mieszkańcy korzystają. Zarówno ci z miasta, którzy mają dostęp do PSZOK-u, jak i ci z okolicznych wiosek należących do gminy, którzy – w przeciwieństwie do złotoryjan – na złotoryjski PSZOK wstępu nie mają. Niektórzy z nich, jak widać na zdjęciach, gdy mają większą ilość śmieci po sprzątaniu garażu, wywożą je po prostu w pole. W zależności od tego, po której stronie granicznej drogi odpady wysypią, zaśmiecają miasto lub gminę.